Zanim nadszedł film Joe Johnstona, mieliśmy ekranizację spod ręki Alberta Pyuna ("Omega Doom" - Whoom!). Tanią, kiczowatą, pełną złego aktorstwa i obciachowych efektów. Wszystkie powyższe elementy decydują o sile tego obrazu, który ciężko uznać nawet za względnie przyzwoity. Nie przeszkadza to jednak w czerpaniu przyjemności z seansu: "Captain America" ma nad wersją z 2012 roku tą samą przewagę, jaką posiadał "Punisher" z Dolphem nad późniejszymi adaptacjami, jest szorstki, "nieobrobiony" i nieprzyzwoicie rozrywkowy. To jedna z tych pozycji, za którymi przepadamy tylko przez wzgląd na czasy dzieciństwa, kiedy to wybór mieliśmy w znacznym stopniu ograniczony. O ile w przypadku nowego "Kapitana" pozostałem raczej obojętny, o tyle muszę stwierdzić, że po wersję Pyuna z chęcią sięgnę jeszcze nie raz. Czy to z sentymentu czy też braku gustu.