Niepokojący, pełen niejasności i zatrwożenia.
Świetnie reżyseria, dobre aktorstwo.
Niesamowite muzyka potęgująca wielkość tego działa.
Zachwycająca Claudia Cardinale.
Straszny, szokujący koniec, który zostawił mnie pełnego lęku.
Polecam.
10/10
Wielki film, pełna zgoda. Istnieje taki kurczący się zasób filmów, których się jeszcze nie widziało, a które po projekcji zostawiają cię z zupełnym zachwytem. I te perły z lamusa właśnie determinują chęć poszukiwania, grzebania. I między perłami zdarzają się diamenty, jak Sandra tysiąca rozkoszy.
Czasem denerwuje mnie, że ten zasób się kurczy... a jednak ma on charakter trochę paraboliczny - nie w tym sensie jednak, że metaforyczny, parenetyczny, ale w tym sensie, że mimo ciągłego wyczerpywania się, zbliżania się do kulminacji, mimo kurczenia się nigdy - jak się zdaje - nie osiąga końca, spełnienia, jak parabola.
Ten film tymczasem zwieńczenie ma w dość dekadenckim zresztą duchu, dość przejmujące i niepokojące. Bardzo piękne, prawdziwe w jakimś wyższym rozumieniu tego słowa... właściwe wrażliwości wielu z widzów, mogę za to ręczyć.
Wiele materii dotyka, bynajmniej nie powierzchownie, Visconti w tym filmie. I tak mnie np. niezwykle przejmujący zdał się ten wątek z rękopisem, jego znaczeniem dla zainteresowanych.
Mógł być ucieczką, skuteczną choćby doraźnie autoterapią; obrócił się w popiół jednak, bo tyle okazał się warty w świetle obudzonej, odkurzonej namiętności. Ta nieustanna, trzy lata wcześniej tak dobrze w Osiem i pół przedstawiona opozycja życia i sztuki. Tyle że tutaj jakby była to antynomia bardziej ostra, gorzka bardziej i przejmująca, bo dramaturgicznie rzecz biorąc, to Visconti bardziej poruszał aniżeli Fellini. Mam takie przeświadczenie, że Visconti był lepszym dramaturgiem i tym serdeczniej, goręcej przyłączam się do polecania tego filmu. Obejrzyjcie.