Australijscy żołnierze idą przez dżunglę i zabijają po drodze japońskich. To tak streszczając jakby komuś się nie chciało oglądać :D
W gruncie rzeczy film jako ciekawostka się broni. Ma bowiem niezłą obsadę (to nic że oni przez większość filmu nie grają tylko strzelają), dość ciekawe tło historyczne i trochę realizmu. A najfajniejsze są kalkulacje głównych bohaterów, którzy nie bawią się w "człowieczeństwo" i wybierając mniejsze zło nie boją się pociągnąć za spust, nawet jeżeli mają ukatrupić własnych ludzi. Choć ich końcowe wybory są dość sprzeczne z ideami jakie obierali na początku.
Patrząc szerzej można się przyczepić że "Atak jednostki Z" to pusty film z dużą ilością fajerwerków i niczym więcej. Ale muszę powiedzieć że nieźle to się ogląda, jest dużo elementów kina przygodowego oraz trochę napięcia. Niestety można spotkać również kilka nielogicznych scen (dla przykładu żołnierze idą sobie przez dżunglę, a nagle po kilkugodzinnym marszu ich chiński przewodnik w ramach pogawędki uświadamia ich że cel podróży jest w drugą stronę) i niepotrzebnego patosu.
Piąteczka to chyba idealna nota. Fanów Gibsona nie muszę zachęcać, choć z góry mówię że jakoś specjalnie się tu nie popisał. Reszta sięga po ten film na własne ryzyko.
Scena gdzie zabijają własnego rannego kompana jest żałosna. Jacy żołnierze tak robią? Jeśli australijscy to mają się czym chwalić. Nawet nie było jakiejś wielkiej dramaturgii w tym momencie gdzie w innych filmach np wróg już jest tuż tuż i wtedy żołnierz nie mając żadnych szans decyduje się na np. rozwalenie siebie granatem razem z wrogami. Ale tutaj w tym filmie to była porażka...
Ale po co dramaturgia? W zbyt wielu filmach jest motyw poświęcenia, honoru jako wartości wyższej i przyznam szczerze że mam dość pokazywania żołnierzy jako bezgranicznie opanowanych istot i wzorów cnót. W amerykańskich filmach jest tego za dużo. Żołnierze są odważni, nie wariują, nie panikują, postępują wyłącznie w taki sposób że widz to zaakceptuje. Tutaj tymczasem za pomocą chłodnej kalkulacji stwierdzają- nasz kolega i tak nie przeżyje, a ratowanie go zepsuje misje. Więc zabijają go bez emocji. Jaki żołnierz tak robi? Nie wiem, nie znam się, ale wiem że na wojnie niezwykle trudno jest utrzymać człowieczeństwo, więc tego typu sceny jakoś nie wywołują mojego zdziwienia.
Scena tego typu pojawia się bardzo rzadko w kinie. Z trudem idzie mi przypomnieć sobie jakikolwiek tytuł ale wydaje mi się, że w kinie lat 80 takie seny się zdarzały.
Tzn? Jakiego typu. Jeżeli chodzi o zabijanie własnych żołnierzy to tak i to się ceni jeżeli twórcy potrafili pokazać coś co rzadko miało miejsce w kinematografii.
A jeżeli chodzi o heroiczne sceny gdy żołnierz poświęca życie dla ojczyzny to było ich pełno od zawsze... Mamy je w "Pokoleniu" Wajdy, w "Misji na Bałkanach" Cormana, w "Ataku" Aldricha (gdy żołnierz poświęca wszystko by ukarać zdrajcę) czy w "Tak tu cicho o zmierzchu". Nie są niczym oryginalnym...
Chodziło mi o scenie gdzie żołnierz dobija drugiego żołnierza walczącego po tej samej stronie
No właśnie- rzadko się zdarzają, więc w czym problem. Film łamie schematy w tej kwestii ;)
Jak dla mnie to wielki idiotyzm zabijać własnych rannych żołnierzy. I to ma być żołnierz z honorem? Jak takiego kogoś nazwać bohaterem...